Rozlane
serce spłynęło w dół, do stóp. I wtedy stopy były najważniejsze, i wtedy stopy
mogły kochać. Błąd! Rozlany mózg, wydrzyj mi mózg! Rozlany mózg spłynął do
członka i już na zawsze tylko on mógł kochać.
Rozkochał
w sobie damę, białą niczym śnieg. Kochał ją długo i tylko w jej wnętrzu był.
Nadeszły czasy, gdy niespodziewanie, dama i członek spotkali pannę niezwykłą i
piękną. Panna ta dotąd miłość konsumowała jedynie z kobietami. Lecz nasza para
marzyła o niej od dawna. Rozlany mózg spłynął do członka, a członek zatopił się
w pannie, tak strasznie niespodziewanie.
Historia
trójki ludzi, w jednym pokoju, przy jednej flaszce, na jednym łóżku i w jedynym
dla nich trójkącie. „Imagine all the people living life in peace.” Nie
ma ograniczeń. Płynne orientacje i osobowości. Wypalonych stos białych kartek z
syfem w żołądku. Rzygaj czernią, rzygaj wspomnieniami droga panno. Kto nazwałby
cię dziwką, skłamałby, a kto powiedziałby, że nią nie jesteś, musiałby śmiać
się sam z siebie. Takie sprzeczności w tobie siedzą, takie sprzeczności siedzą
w ludziach. Raz niepozorna, raz świat mogłabyś zgwałcić, nie patrząc czy kocha
on członkiem, czy może zbity ma mózg, zbite ma serce w jednym kawałku,
zamrożone i świadome. Chwilę po tym śmiejesz się z siebie, bo sama nie wierzysz
w takie rozchwiania swych pragnień. Może nie pragniesz? Może dzieje się po
prostu?
Ω
Mała
dziewczynka do snu ułożyć się miała. Noc zapadła już dawno, księżyc stał na
wysokości zadania. Elsie powoli zmrużyła powieki i oddała się bladej nocy.
-
Mamusiu, opowiem ci – powiedziała. – Śnił mi się raj. Niezwykle piękny.
„Chrzęst
zardzewiałej, brunatno – czarnej furtki obił się o uszy Elsie. Dziewczyna
rozejrzała się po okolicy i ze zdziwienia zadała sobie pytanie, co właściwie robi
w takim miejscu? Wszędzie było pusto. Wysokie budynki nie pozwalały słońcu
przebić się przez ich spiczaste, czerwone dachy, przez co pomiędzy sznurami
kamienic ulica wydawała się chłodna i smutna. Cała okolica sprawiała wrażenie
martwej, brudnej i zepsutej. Nawet ziemia, czarna niczym węgiel, nie rodziła
żadnej roślinności.
Elsie
zebrała myśli i spojrzała ponownie na furtkę, na której zawisła jej blada,
brudna od smaru i kurzu dłoń. Dziewczyna popchnęła furtkę, a ta z piskiem
otworzyła się na oścież. Elsie wkroczyła powoli na podwórko jednej z kamienic.
Po lewej ujrzała jakby tunel w środku budynku. Prowadził on na drugą stronę,
gdzie znajdowało się kolejne podwórko. Jednak różniło się ono od pierwszego,
gdyż było porośnięte bujną roślinnością. Na początku Elsie tego nie zauważyła,
ale owa roślinność była zupełnie inna od tej, którą widywała na co dzień. Po
przejściu przez tunel znalazła się w lesie podobnym do lasów tropikalnych.
Nigdy wcześniej nie widziała nic piękniejszego. Jej małe oczka otworzyły się
natychmiast na widok pięknych drzew. Dziewczyna zamarła w bezruchu obserwując
bacznie ptaki przemieszczające się z jednego drzewa na drugie. Po chwili poczuła,
że powinna przyjrzeć się okolicy dokładniej. Zbliżyła się do gęstych krzaków,
poczym zaczęła się przez nie przedzierać. Słońce świeciło prosto na jej twarz,
ale Elsie była zbyt zachwycona niecodziennymi widokami, by denerwować się z
powodu przeszkadzającego słońca. Po kilku minutach znalazła się na brzegu
jeziora. To co zobaczyła było tak niezwykłe, że w pierwszej chwili nie była w
stanie porównać tego widoku z niczym innym. Dopiero po zastanowieniu się
znalazła odpowiednie słowa, by móc to komuś opowiedzieć.
Nad
jeziorem unosił się dywan piękna, dywan przepychu i rozkoszy. Falował lekko i
kusił swoją doskonałością. „ Raj! Istny raj na latającym dywanie” – pomyślała Elsie.”
Ω
-
Przez brzydotę do piękna – powiedziała sama do siebie. Jej nagie, idealnie
białe ciało leżało bezwiednie na podłodze. Brudno – zielone oczy szkliły się na
myśl o wspomnieniach dziecięcych marzeń sennych. Dziewczyna zerknęła szybko w
stronę okna, przez które dojrzeć mogła jedynie samotną huśtawkę na małym
placyku. Kiedyś bawiła się tam z Lisą. Lisa nie była zwykłą koleżanką poznaną
na placu zabaw. Dziewczyna ta wyrosła na wspaniałą, mądrą i świadomą życia
kobietę, którą Elsie darzyła wyjątkową sympatią. Wspólne przejażdżki konne,
wiele lat po zabawach na placu, zbliżyły dziewczyny bardzo. Elsie zamknęła
oczy. W jej głowie pojawiło się wspomnienie pewnej nocy, kiedy razem z Lisą
postanowiły wybrać się nad staw i tam wykąpać nago w świetle księżyca. Elsie od
dawna marzyła o tym, by jej koleżanka zgodziła się na taką „przygodę”. Lecz
teraz wspomnienie to rodziło w niej wiele bólu. Kiedyś była inna, kiedyś nie
poddawała się pierwszym lepszym pokusom. Zepsuła się? Niektórzy twierdzą wręcz
przeciwnie, że w końcu odnalazła to, co w życiu ważne- spontaniczność i
niezależność. Ale ona widziała to inaczej. Uzależniła się od spełniania swoich
nagłych pragnień i zachcianek. Trójkąt, kto by pomyślał, że trójkąt? Mały
tatuaż na kostce przyciągnął jej uwagę. Zrobiła go dawno. Miał być symbolem jej
odmiennej orientacji, ale miał również przypominać o braku tolerancji na
świecie. A teraz stał się dodatkowo symbolem jej nieprzemyślanego eksperymentu
erotycznego.
Ω
Statek
dobił do portu. Rozjuszone fale huczały w uszach wszystkich pasażerów. Elsie powoli
zeszła na ląd. Przed nią toczył się ospale otyły mężczyzna w słomianym
kapeluszu, z kolorową, damską torebką pod pachą. „Skąd on się urwał?” – pomyślała
dziewczyna, poczym zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu utęsknionej twarzy.
Port zapełniony był po brzegi. Niecierpliwi turyści wyczekiwali na swoje rejsy,
lub na towarzyszy podróży, popijając zimne piwo i zlizując, szybko roztapiające
się, lody z patyków. Dziewczyna,
pochłonięta pięknymi widokami, na chwilę zapomniała po co właściwie przypłynęła
do Katalonii, lecz gdy tylko ujrzała twarz Lisy, wiedziała dokładnie.
-
Hej! – Krzyk dziewczyny wyrwał ją z zamyślenia.
-
Lisa, jak dobrze w końcu cię zobaczyć! – Elsie podbiegła do przyjaciółki i
mocno ją przytuliła. Włosy Lisy pachniały świeżością i czystością. Elsie miała
wrażenie, jakby miłość jej życia nie zmieniła się wcale od ich ostatniego
spotkania. Zawsze była perfekcyjna, zawsze była wiosną dla serca. Kiedy
przychodziła, wszystko stawało się jasne i piękne. Jej oczy potrafiły przenieść
Elsie do najpiękniejszych zakątków świata, nie! Tak naprawdę przenosiły ją do
miejsca, które wyśniła będąc jeszcze małą dziewczynką. Do raju na latającym
dywanie!
-
Ciebie również kochana – odparła Lisa. – Muszę koniecznie przedstawić cię
mojemu bratu. Nigdy go nie poznałaś, ponieważ jest ode mnie sporo starszy i już
od dawna mieszka w Barcelonie.
- Z
chęcią go poznam. – Elsie uśmiechnęła się szeroko. Lisa zaprowadziła ją do
swojego domku położonego niedaleko portu.
-
Henryk! Henryk, Elsie przyjechała! – wchodząc do domu Lisa krzyknęła głośno, by
jej brat zszedł przywitać gościa.
-
Już, już, momencik siostrzyczko. – Dał się słyszeć, dobiegający z góry, niski
głos mężczyzny. Elsie od razu wyobraziła sobie Henryka jako mężczyznę po
czterdziestce, z brodą i okularami na nosie. O niedbałym wyglądzie i posturze
chudego, zmęczonego życiem człowieka. Wizerunek ten przyszedł jej do głowy
odruchowo. Lecz gdy Henryk stanął na szczycie schodów, Elsie oniemiała. Przed
jej oczami ukazał się mężczyzna o sylwetce sportowca, silne ramiona mogły z
pewnością udźwignąć ciężary większe niż mężczyznę z damską torebką z portu, a
twarz ogolona gładko zdradzała wiek nie większy niż trzydzieści pięć lat, co
zdziwiło dziewczynę, gdyż Henryk był z pewnością dużo starszy.
-
Witam naszego pięknego gościa. – Henryk uśmiechnął się w stronę Elsie. –
Zapraszamy na herbatę – odparł i popędził w stronę salonu.
Dom
powierzchniowo nie był duży, lecz to działało zdecydowanie na jego korzyść.
Sprawiał dzięki temu wrażenie bardzo przytulnego i rodzinnego miejsca. Z holu
łatwo można było przejść do salonu połączonego z kuchnią, które mieściły się po
prawej stronie, natomiast na wprost drzwi wejściowych znajdowały się drewniane
schody prowadzące na piętro. Elsie od razu zauważyła, że w salonie wisi piękny
obraz Makowskiego, przedstawiający dzieci pod drogowskazem, jak zresztą głosił
tytuł pracy. Dziewczyna znała upodobania malarskie swojej przyjaciółki.
Wiedziała też, że ten obraz ma dla Lisy wyjątkowe znaczenie, gdyż jej zmarły
dziadek spisał swój testament właśnie na odwrocie tego oto obrazu, a w
testamencie zapisał swojej wnuczce dom, w którym właśnie się znajdowali. Dom
ten powstał przy pomocy rąk zmarłego dziadka i jego ojca. Obaj pracowali ciężko
przy budowie i pragnęli by kolejne pokolenia zawsze miały swoje własne miejsce
na ziemi, miejsce rodzinne i ciepłe.
-
Nie stój tak w holu – zawołała Lisa. Elsie ocknęła się i ruszyła za
gospodarzami do salonu. Na małym, szklanym stoliku czekał już na nią dzbanek
świeżo zaparzonej zielonej herbaty. Dziewczyna zajęła miejsce na kanapie.
Usadowiła się wygodnie i upiła łyczek, jeszcze gorącego, napoju. Herbata miała
nietypowy smak.
-
Nie piłam jeszcze niczego podobnego – zauważyła dziewczyna.
-
To zrozumiałe. – Uśmiechnął się Henryk. – Herbata z prażonym ryżem zwykle dziwi
ludzi. – Tym razem zaśmiał się głośno. – A dla mnie osobiście jest
najznakomitszą zieloną herbatą na globie.
-
To prawda – przyznała Lisa. – Ta herbata ma w sobie coś niezwykłego. Bije od
niej innością. Masz ochotę na jakąś przekąskę? – Zwróciła się do Elsie.
-
Dziękuję, jadłam na statku.
-
Moje drogie, wybaczcie, ale muszę was opuścić, gdyż w porcie czeka na mnie
pewien znajomy, który prosił o przysługę. Widzimy się wieczorkiem – odparł
Henryk, poczym wstał, pomachał do nich i ruszył do drzwi. Gdy wyszedł, Lisa
usiadła obok przyjaciółki.
-
Tęskniłam – powiedziała cicho. Elsie uśmiechnęła się do niej delikatnie i
pocałowała jej pełne, różowe usta. Lisa odwzajemniła pocałunek, a jej ręce
zatopiły się w krótkich, nastroszonych włosach przyjaciółki.
-
Chcę cię mieć tylko dla siebie, maleńka. Choć za mną. – Lisa wstała, wzięła towarzyszkę
za rękę i pociągnęła schodami na górę. Otworzyła drzwi do jednego z trzech
pomieszczeń, w którym znajdowała się jej sypialnia.
Zbity
mózg zakochał się w pannie, przyjaciółce z dzieciństwa. Dwie damy w jednej
sypialni. Czy można kochać lepiej? Nie kochają się ich ciała niedoskonałe,
kochają się ich dusze stare. Kochają się świadomie, nie popełniając błędów
wynikających z popędu. Bo zbity mózg nie spłynie w dół.
Ludzie
wielcy cierpią katusze na świecie, bo świat ten jest dla nich zbyt mały. Ciasno
im strasznie, woleliby żyć sami. Zbyt wiele też wiedzą, by udawać szczęśliwych,
a tym bardziej być takimi. Słońce przyświeca głupcom, wielcy zdychają pod
mostem, żywiąc się powietrzem i świeżym zapachem ziemi. Sami nie są cmentarzem
padlin, umarłych bez winy stworzeń. Ochłapy mięsa cieszą jedynie prostaków,
różowe zwierzęta jedzące swych braci, raz po raz krzycząc „Więcej!” Czego
świnia nie zje? – pytam. Wielcy zdychają
samotnie, w cieniu pod mostem, a czasem na murze ktoś wspomni ich imię. Wielcy
zdychają samotnie, nie prosząc różowych o nic.
-
Podaj mi nó…- urwała na chwilę. – Ech, nie ważne. Zjem samym widelcem.